piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 11

 Krótka informacja.
Ze względu na malejącą liczbę komentarzy, jestem znowu do tego zmuszona.
Następny rozdział pojawi się kiedy pod tym będzie min. 10 komentarzy. Blog zostaje wznowiony.
Pozdrawiam, Julia.

 Noc.
Jest to najciemniejsza strona doby. Nie tylko pod względem tego że wtedy wszystko jest skąpane w mroku oświetlone jedynie bladym światłem księżyca wiszącego na niebie. To wtedy, kiedy panuje idealna cisza, wszystkie Twoje myśli zlewają się w jedno. Jesteś wtedy sam, nie możesz od nich uciec bo nie masz jak, dokąd. Toczysz z nimi wojnę, którą i tak zawsze przegrywasz. Kolejny raz z rzędu.

  Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy, przerywanej jedynie naszymi cichymi oddechami. Wiedział, że mam rację. Może to właśnie była idealna chwila żeby się nawzajem poznać, odkryć? Nauczyć się tej drugiej osoby.
- Czym się zajmujesz?- zapytałam cicho. Nigdy nie wspominał mi o tym, skąd ma te wszystkie pieniądze. Spojrzał na mnie niepewnie, zaskoczyła mnie złość w jego oczach. Podniósł się gwałtownie z miejsca, zaciskając dłonie w pięści. Nie zaszczycając mnie więcej swoją obecnością wymaszerował z pokoju, trzaskając drzwiami. Skuliłam się.
  Westchnęłam, chowając twarz w dłoniach. Nie mogłam go rozgryźć. Nadal był jedną wielką zagadką, a ja nadaremno próbowałam ją rozwiązać. Spojrzałam na świat pokryty już białym puchem, wszystko prezentowało się jeszcze bardziej magicznie. Wstałam z miejsca.
  Szłam sama, opustoszałym korytarzem. W kątach wisiały pajęczyny, zastanawiałam się ile Dom ma już lat. Skręciłam w prawo, kierując się do gabinetu Georga. Miałam nadzieję że go tam znajdę, i nie myliłam się. Kiedy uchyliłam cicho drzwi, dostrzegłam jego postać siedzącą w fotelu przy kominku. Kiedy mnie usłyszał, odwrócił się w moją stronę.
- Witaj, Lily- przywitał się ze mną najzwyczajniej w świecie Brace.
- Przepraszam, myślałam że znajdę tu Georga- odpowiedziałam zakłopotana, czując że na moje policzki wkrada się lekki róż.
- Nic się nie stało. Masz może ochotę na kubek gorącej czekolady?- zapytał przyjaźnie. Skinęłam lekko głową i wpełzłam do ciemnego pomieszczenia, zajmując miejsce na fotelu obok. Po chwili podał mi kubek wypełniony gorącą cieczą. Chwyciłam go ostrożnie, nie chcąc dotykać znowu jego zimnej dłoni. Wydukałam z siebie ciche dziękuję i wzięłam dość spory łyk. Była pyszna.
- Nie sądziłem że kiedykolwiek będę miał okazję usiąść przy kominku, z gorącą czekoladą z samą White- zaśmiał się cicho, wpatrując się w ogień. Może udałoby mi się wyciągnąć coś od niego, coś, czego nie powiedział mi George.
- Nie lubię jak ktoś mówi o mnie w ten sposób- skrzywiłam się, nie kryjąc swojego rozdrażnienia.
- Musisz się do tego przyzwyczaić- stwierdził.
  Odchyliłam się lekko do tyłu, wtulając się bardziej w fotel. Nogi podkurczyłam pod samą brodę, a na kolanach trzymałam gorący kubek. Ciepło, jakie dawał kominek skutecznie ocieplało całe pomieszczenie.
- Znałeś moją mamę?- zmarszczyłam brwi, kiedy uśmiechnął się lekko, nie patrząc na mnie. Czekałam w skupieniu, aż coś powie.  Wiele razy wyobrażałam sobie mamę, ale usłyszenie jaka była naprawdę, było o wiele lepsze niż jakieś marne wyobrażenia.
- Brook należała do osób, które zawsze musiały postawić na swoim. Kiedy patrzę na Ciebie, widzę dokładnie ją. Oprócz wyglądu odziedziczyłaś po niej również charakter- jego oczy bez źrenic w końcu skierowały się na moją twarz. Spojrzałam w dół. Byłam taka jak mama. To coś pięknego.
- A...a mój tata?- wydusiłam z siebie. Ojca nigdy sobie nie wyobrażałam, a fakt, że on nadal mnie szuka, sprawiał że automatycznie w moich oczach pojawiały się łzy. Tak i było tym razem.
  Dlaczego ona mnie oddała do Domu Dziecka, nie mówiąc o niczym ojcu? Nie wiem, czy kiedykolwiek poznam na to pytanie odpowiedź.
- Ma na imię Charlie, poznali się podczas Travle, czyli wojny w 1970 roku z demonami ze Świata Cieni. Była to pierwsza wojna z Parilante na czele od 300 lat. Brook wtedy prawie że oddała za niego życie, z resztą, tak jak za wielu ludzi wtedy. Został ranny i wtedy przynieśli go do mnie. Obóz na całe szczęście nie został zaatakowany, bo cała bitwa toczyła się kilkanaście mil dalej. Wtedy pierwszy raz widziałem ją tak przerażoną, kiedy obejmowała Charliego w pasie. Był nieprzytomny, miał rozciętą rękę oraz nogę, złamane kilka kości, ale najbardziej przerażał ją fakt, że został zatruty jadem Gerstmola, zazwyczaj wystarczy godzina żeby było już po Wojowniku. A ona zrobiła wszystko i go do mnie przyprowadziła. W porę udało mi się go uratować. Na szczęście pozostali wygrali wojnę, pomimo tego że wielu z nas wtedy poległo. A Brook zaczęła się spotykać z Twoim ojcem.
W bodajże 1973 roku, 13 marca wzięli ślub a niedługo potem Brook przybiegła do mnie z wiadomością, że jest z Tobą w ciąży.
  Słuchałam tego wszystkiego z zapartym tchem. Brace powiedział mi wszystko, żeby zaspokoić moją ciekawość na temat rodziców.
Mama oddała prawię za tatę życie.
  Wojna z Parilante. Na samą myśl o nim przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze, byłam wtedy bliska paniki.
- Przyjaźniłeś się z moją mamą?
- Tak- skinął głową.- Nadal próbuję zdobyć jakieś wieści na temat niej. Ale bez rezultatów. Obawiam się, że tylko ty jesteś do tego zdolna.
- Kiedy będę mogła zacząć szkolenie? I jak ono będzie wyglądało?- zapytałam. Poprawiłam się w fotelu, wpatrując się wyczekiwanie w Brace'a.
- Myślę, że już jutro. Będziesz ćwiczyła łucznictwo, jazdę konną oraz ćwiczyć umysł. Później dopiero walkę i symbole.
***
Harry
  Nienawiść. Nie sądzicie, że to bardzo mocne słowo? Ja tak. I właśnie dlatego nienawidzę siebie. Nienawidzę tego, kim jestem. Nienawidzę siebie za to, że ciągle jestem zmuszany do kłamstwa. Że ciągle muszę stawać po tej ciemnej stronie, nie mogąc zasmakować dobra i rozkoszować się jego smakiem.
  Ale jakbym stanął po stronie prawdy, Lily znienawidziłaby mnie.
Prawda ma jednak gorzki posmak.

  Włóczyłem się bez celu po ogrodzie. Biały puch wirował w powietrzu, jakby ktoś potrząsnął szklaną kulą wypełnioną cekinami. Osadzał się na drzewach, trawie, dachach, parapetach, kwiatach. Na mojej kurtce oraz włosach. 
  Byłem zbyt zagubiony. Dlaczego dziadek mnie okłamywał. Dlaczego nie powiedział mi tego, kim jestem.
I dlaczego wplątałem się w biznes Charliego. W środku byłem rozdarty, z desperacji kopnąłem wielką bryłę śniegu, próbując powstrzymać chęć krzyknięcia.
- Harry?- cichy i melodyjny głos sprawił że odwróciłem w jego stronę głowę, cały czerwony od gotujących się we mnie w środku emocji. Przede mną stała drobna dziewczyna ubrana jedynie w cienką kurtkę. Wiatr rozwiewał jej długie, brązowe włosy a twarz była jeszcze bardziej blada, idealnie pasowała do śniegu otaczającego nas wokoło. Usta miała sine od zimna, próbowała się trochę ogrzać otaczając się ramionami.
  Serce ścisnęło mi się z żalu.
- Lily- wyszeptałem bezgłośnie, a cały ogień który wariował w środku mnie, przestał, ucichł, z nagłą siłą. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę dziewczyny, zdejmując po drodze płaszcz. Stanąłem naprzeciwko brunetki i pomogłem jej go włożyć. Spojrzała na mnie wdzięcznym wzrokiem.
- Teraz Tobie będzie zimno- zaszczebiotała zębami. Zapiąłem guziki.
- Mam sweter, spokojnie- uśmiechnąłem się lekko i odgarnąłem kosmyki włosów które błąkały się po jej twarzy.- Chodź do środka- wziąłem ją za łokieć i poprowadziłem w stronę dużych drzwi którymi wyszedłem. Znaleźliśmy się w małym, ciemnym pomieszczeniu a w powietrzu było czuć wilgoć.
- Jak znalazłeś to miejsce?- zapytała Lily, oglądając się dookoła. Wzruszyłem ramionami.
- Tak jakoś wyszło, zawędrowałem tu kiedy włóczyłem się po korytarzu.
Już otworzyła usta żeby coś powiedzieć ale szybko się rozmyśliła i je zamknęła, spuszczając wzrok. Westchnąłem cicho, wiedziałem o co chciała zapytać. Ten moment był nieunikniony.
Żadne z nas się nie odzywało, nadaremno próbowałem złapać jej wzrok ale ona skutecznie mi się wywijała. Dlaczego do jasnej cholery po prostu jej tego nie powiem?
Bo jesteś tchórzem, odezwał się w mojej głowie głos.
- Chodźmy- powiedziałam cicho Lily, ostrożnie wchodząc po kamiennych schodach. Jej kroki echem odbijały się w pomieszczeniu. Ruszyłem tuż za nią, omijając gromadzące się kałuże. Pchnęła ciężkie drzwi i znowu znaleźliśmy się na korytarzu.
- Gdzie zamierzasz pójść?- stanąłem obok niej odbierając płaszcz.
- Do Sali. Brace kazał na tam być o równej 16. Zaczynamy szkolenie.
  No tak. Szkolenie.
- Czyli mamy niewiele czasu- podrapałem się po głowie, patrząc na zegarek.- Jest 15.45 czyli mamy 15 minut. Lepiej chodźmy.
- A gdzie Andy?- zapytała nagle a jej oczy szeroko się otworzyły. Widziałem w nich lekką panikę.- Nie widziałam go od momentu...
- Tego?- cichy śmiech blondyna dobiegł do naszych uszu. Brunetka odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do Andy'ego. Przytuliła go na powitanie, czego nigdy nie miała zwyczaju robić ze mną. Zazdrość?
-Gdzieś ty się podziewał?- zmarszczyła brwi i poczochrała go za włosy. Kolejna czynność która wywołała u mnie zazdrość.
- Byłem z Alice- odpowiedział z lekkim uśmiechem.
  Ciekawe co robili.
- Chodźmy, bo Brace się wścieknie- dziewczyna ruszyła w dalszym kierunku. Spojrzeliśmy na siebie z Andym i ruszyliśmy za nią.

Lily
  Denerwowałam się. Strach powoli wypełniał każdą komórkę mojego ciała, paraliżując mnie całą. Nakazałam sobie spokój, jednak niewiele to dało. Przecież to nic takiego, przecież to nic takiego.
  Kiedy stałam na środku sali wraz z chłopcami przestępowałam z nogi na nogę. Kilka razy Harry uspokoił mnie kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. Dziękowałam wtedy Bogu że chociaż on wie co się ze mną dzieje.
  Drzwi się otworzyły i do środka wszedł Brace w swojej szacie. Praktycznie nie słychać było jego kroków, wydawało się, że sunął w powietrzu. Stanął naprzeciwko nas.
- Umysł. Nikt nie potrafi do niego wejść, z wyjątkiem Was. Jest to Wasza świątynia ale musicie nauczyć się z niej czytać, co jest niezwykle trudne. Niewielu z Was rozumie to, co teraz mówię, prawda? Więc tak. Żeby uzyskać lepszy dostęp do swojego umysłu i nauczyć się z niego czytać, trzeba osiągnąć maksymalny stan skupienia. Wtedy możecie zrobić rzeczy, o których zwykły śmiertelnik może pomarzyć. Musicie skoncentrować się na jednym punkcie i wokół niego krążyć niczym satelita. Lily, podejdź tu proszę, do mnie.
  Spojrzałam na niego niepewnie. To wszystko wydawało się piekielnie trudne. Moje nogi znowu nie chciały wykonać mojego rozkazu. Uspokój się, weź głęboki oddech, i idź. Tak też zrobiłam.
Stanęłam obok Brace'a i nerwowo czekałam aż zacznie wydawać mi jakieś polecenia.
- Usiądź- wskazał na zimną podłogę. Zrobiłam tak jak kazał. Podłoga była twarda i zimna, niezbyt mi się to podobało. Usiadł naprzeciwko mnie.- Teraz musisz sobie wyobrazić, że nas tu nie ma. Że istniejesz tylko ty. Wybierz sobie jeden punkt i myśl teraz tylko o nim. Może to być osoba, przedmiot, miejsce, sytuacja. Cokolwiek. Byleby tylko było to jakieś centrum. Później proszę,kiedy będziesz czuła że jesteś gotowa, odwróć rękę w taki sposób, aby widać było nadgarstek. Pamiętaj, że umysł jest Twoją świątynią i nikt nie ma do niego wstępu, także ja,więc możesz być spokojna. Ale musisz zrozumieć to, co on Ci podpowiada, dobrze?
Skinęłam głową. Zamknęłam oczy czując zdenerwowanie. Spróbowałam opanować swoje ciało i po kilku minutach siedziałam już zupełnie odprężona.
Mama.
Teraz to wokół niej kręcił się cały mój świat. Codziennie zasypiałam z myślą jak wygląda, jaka jest. I z nadzieją że ją odnajdę.
Nagle miałam wrażenie że stoję pośrodku dużego pokoju o białych ścianach. Wszędzie było pusto, żadnych okien. Rozejrzałam się zdezorientowana a moje długie włosy odgarnęłam do tyłu. Cisza, znowu ta przeraźliwa cisza. Usłyszałam za sobą jakiś dźwięk więc odwróciłam się w tym kierunku.
  Przede mną ukazała się postać w białej szacie z anielskimi skrzydłami wyrastającymi z tyłu. Włosy były jakby z platyny, spływały kaskadą po ramionach.Kiedy spojrzałam istocie w oczy poczułam jak moje zachodzą mi łzami. Widziałam w nich dobro i nadzieję. Zdawały się przemawiać do mnie w jakimś obcym języku ale go rozumiałam. Poczułam jak słona łza spływa po moich policzku, a kiedy Anioł to ujrzał, podpłynął do mnie. Chciałam się cofnąć onieśmielona jego bliskością, ale nie mogłam. Wyciągnął białą dłoń i dotknął ją mojego policzka. Zamknęłam oczy kiedy poczułam jego dotyk. Zimny, ale najdelikatniejszy jaki w życiu czułam. Otworzyłam oczy ale łzy nadal z nich wypływały, spływając na podłogę.
Czułam że to ten moment i obróciłam rękę tak, jak kazał Brace.
Otworzyłam oczy czując jak jestem cała spocona. Oddech miałam szybki, urywany. Po policzkach ciekły mi łzy, przeniosłam wzrok na nadgarstek gdzie widniał tatuaż.Teraz lśnił się na srebrno, wszystkie linie.
- Wiedziałem- uśmiechnął się Wojownik. Nie wiedziałam o co chodzi ale to mnie trochę łaskotało.- Lily, jeżeli w takim tempie uda Ci się przejść całe szkolenie, będziesz mogła wyruszyć za tydzień.
- Naprawdę?- szepnęłam zaskoczona.
-Tak. Umysł masz już w pełni opanowany. Teraz kolej na chłopców.
***
- Niesamowite!- szeptał zafascynowany George kiedy Brace opowiedział mu cały przebieg naszej dzisiejszej "lekcji". Siedziałam w tym samym fotelu kiedy rozmawiałam wcześniej z Wojownikiem.Chłopcy siedzieli niedaleko niej, pogrążeni w rozmyślaniach. Ciekawe o czym myślą.
- Lily, co ujrzałaś że to...doprowadziło Cię do takiego stanu?- zwrócił się do mnie ze zmarszczonymi brwiami i zaciekawionym spojrzeniem. Wbiłam się mocniej w fotel, czując narastającą gulę w gardle. Na wspomnienie o Aniele oczy automatycznie zachodziły mi łzami. George widząc co się ze mną dzieje dodał uspokajająco: - Nie denerwuj się, Lily. Jak nie chcesz to nie mów.
- To jej umysł, Merg- powiedział surowo Brace. Czyli że George miał na nazwisko Merg? George Merg, ciekawie.- Nikt nie powinien mieć do niego dostępu, z wyjątkiem jej. Ale odkąd pamiętam zawsze ciekawiły Cię te tajniki, prawda?
  Zaskoczył mnie sarkazm w jego głosie i wściekłe spojrzenie Georga. Starszy mężczyzna wyprostował się, zaszczycając mnie jedynie krótkim spojrzeniem.
- Tak, tak- mruknął w roztargnieniu. Posłałam Brace'owi pytające spojrzenie ale nic mi nie odpowiedział. Westchnęłam cicho.
- Możemy iść? Chciałabym pojechać do Londynu- westchnęłam cicho.
  Dłuższy pobyt w domu sprawiał że tęskniłam za tętniącymi życiem ulicami Londynu, dźwiękiem klaksonu na Abbey Road kiedy ktoś wymuszał pierwszeństwo, za świątecznymi wystawami w sklepach, za parkiem w którym zawsze można było podziwiać piękno przyrody w mieście, za spokojnym osiedlem na którym mieszkałam. Za codziennością. Wiedziałam jednak, że to już będą jedynie odległe marzenia zasłonięte mgłą Tego Świata.
- Oczywiście, oczywiście-wymamrotał George zza biurka przewracając kartki w jakimś segregatorze.- Masz jeszcze naszyjnik?- przeniósł wzrok znad okularów na mnie. Ujęłam w palce kryształ.- W takim razie nie widzę przeszkód.
***
  Wraz z Andym i Harrym przepychaliśmy się przez tłum panujący na ulicach. Charakterystyczny zapach piekarni "Cookies" unosił się w powietrzu, drzewka przy ulicach były ustrojone różnymi światełkami głównie w odcieniu bieli które wyraziście odznaczały się na tle szarego nieba. Brudny śnieg gromadził się w małych zaspach na chodnikach a na ulicach panowała jedna wielka chlapa. Spojrzałam z powątpieniem na swoje tenisówki, czułam już że skarpetki mam mokre, ale jakoś wcześniej nie było okazji kupić jakiś porządniejszych butów na taką pogodę. Wisiorek miałam ukryty za grubym, bordowym szalem który podarowała mi Alice przed wyjazdem, podobnie jak płaszcz koloru karmelu. Byłam jej wdzięczna zwłaszcza gdy pogoda niezbyt sprzyjała temu, abym mogła założyć swoją kurtkę.
- Którego dzisiaj mamy?- zapytał Andy, kątem oka spoglądając na sklep z porcelaną, ustrojony- jak większość sklepów- na świąteczny klimat.
- 15 Grudnia, czemu pytasz?- odpowiedziałam, szerokim krokiem omijając kałużę gromadzącą się na środku chodnika.
- Lily, za 9 dni mamy Wigilię- mruknął Harry, mrużąc oczy w blasku świateł taksówek i samochodów.
  Prawie zapomniałam o zbliżających się świętach. Chociaż nigdy ich nie obchodziłam, zazwyczaj siedziałam 24 Grudnia w swoim pokoju, tradycyjnie przy oknie, wpatrując się w biały puch za oknem. Nie składałam nikomu życzeń, ba, nie miałam nawet komu. Ten dzień powinno się spędzić z rodziną. Ironia losu.
- Ach tak- westchnęłam bez cienia podekscytowania. Może tegoroczne święta spędzone w Domu będą inne? Bardziej wyjątkowe?
  Skręciliśmy w prawo, kierując się na wschód. Tutaj ulice były spokojniejsze, jakiś Pan z psem ominął nas, krzycząc głośne: Wesołych Świąt, Miłego Wieczoru! po czym posłał nam najbardziej szczery i dobry uśmiech jaki w życiu widziałam. Był ubrany jedynie w stary, siwy płaszcz który gdzieniegdzie miał łatki oraz był postrzępiony. Miał na sobie za krótkie spodnie i jakieś brązowe buty z mokrymi czubkami a na głowie nosił beret koloru płaszczu, w czerwono-czarną kratę. Na jego widok serce ścisnęło mi się z żalu.
  W takich momentach powinniśmy nauczyć się doceniać to, co się ma. Widok tego mężczyzny; pomimo tego że nie należał do najbogatszych, potrafił cieszyć się tym pięknym dniem i doceniać to, co dał mu Pan Bóg. Pewnie w domu czekała na niego żona, dzieci, ba! Może nawet i wnuki. To, że otrzymał ten dzień, czyniło go najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Każda sekunda, minuta, godzina, były dla niego darem od Boga, to, że mógł go przeżyć. Poczułam że oczy zachodzą mi łzami kiedy odwróciłam głowę w jego stronę, skinął głową zdejmując z niej beret na powitanie jakiejś kobiecie ubranej w futro z czerwonymi rękawiczkami. Również życzył jej miłego wieczoru i wesołych świąt.
- Tak sobie myślę, że powinniśmy skoczyć coś zjeść. Znam niezłą knajpkę tu za rogiem- zaproponował Andy. Pokiwaliśmy z Harrym głowami i ruszyliśmy za blondynem.
  Knajpką okazał się być bar z przytulnymi czerwonymi firankami  wiszącymi w oknach oraz światełkami które je oplatały niczym węże. Wślizgnęliśmy się do środka, zajmując miejsce w najbardziej oddalonym miejscu, w kącie sali. Harry pomógł mi zdjąć płaszcz i usiadł naprzeciwko mnie a Andy poszedł zamówić trzy razy spaghetti i po herbacie. Rozejrzałam się po barze; nie był zbytnio zatłoczony, może co najmniej dziesięć osób zajmowało stoliki. Ściany miały kolor szafiru oraz jadowitej zieleni, na blacie przy barze były porozrzucane ulotki oraz stały jakieś kwiatki. Kilka obrazów wisiało na przeciwległej ścianie nad parą która jadła pizzę. Nie odzywaliśmy się z Harrym przez dłuższą chwilę, ciągle nie wyjaśnił mi swojego zachowania.
- Nie lubię jak jesteś taka obojętna.
Wzruszyłam ramionami, unikając jego wzroku. Odezwał się ten, co najbardziej się wszystkim przejmuje.
- Załapałam to od Ciebie- rzuciłam zgryźliwie, patrząc na niego z lekką złością która powoli się we mnie kiełkowała. Na moje stwierdzenie wywrócił tylko zniecierpliwiony oczami, zakładając ręce na piersi.
- Błąd. Ja jestem obojętny na wszystko co mnie otacza, ale nie na Ciebie -pochylił się w moją stronę.- A ty wręcz przeciwnie. Jesteś obojętna tylko w stosunku do mnie.
- Liczysz na to, że po tym co odstawiłeś wcześniej będę dla Ciebie potulna jak baranek? Harry, jesteś jedną wielką zagadką a ja nie mogę Cię rozgryźć. To naprawdę frustrujące - syknęłam cicho w jego stronę, opierając ręce na stole. Przez dłuższy moment patrzyliśmy sobie w oczy; ja ze złością a on z zamyśleniem. Żadne z nas już nic więcej nie powiedziało do czasu aż wrócił Andy niosąc kubki z herbatą.
- Proszę- uśmiechnął się do mnie, stawiając przede mną gorący napój. Podziękowałam grzecznie oplatając palce wokół kubka. Były zmarznięte na kość, bo zapomniałam rękawiczek, a herbata przyjemnie je ogrzewała.- Wyglądasz jakbyś miała za chwilę wybuchnąć. Coś się stało?
- Nie, skądże- zaprotestowałam szybko.- To od zimna.
- Dobrze dziś Ci poszło, ale nadal jestem ciekawy co takiego ujrzałaś że doprowadziło Cię to do łez, White- odparł luźno Harry. Pierwszy raz odezwał się do mnie po nazwisku na co nieprzyjemnie się wzdrygnęłam. Miałam ochotę wylać mu tę herbatę za koszulkę.
  Ze mną nie wygra.
- To mój umysł. Nikt nie powinien mieć do niego wstępu, z wyjątkiem mnie - powiedziałam słodkim głosem, cytując Brace'a. Skrzywił się kiedy to usłyszał.
- Okej...- brwi Andy'ego uniosły się w wyrazie zaskoczenia nie wiedząc o co naszej dwójce chodzi. Spojrzał z powątpieniem na Harry'ego a później przeniósł wzrok na mnie. Mrugnęłam do niego porozumiewawczo na co jego kąciki ust lekko drgnęły. Po chwili podeszła do nas kelnerka; miała na sobie obcisłe, czarne spodnie i krótką, sięgającą do pępka białą koszulkę. Postawiła przed nami spaghetti i zauważyłam że posyła Harry'emu spojrzenie. Oblizał wargi i grzecznie podziękował.
  A więc chce grać.
Nawinęłam makaron z sosem na widelec i wzięłam go do ust. Danie smakowało całkiem dobrze.
- Niezły teledysk- stwierdził blondyn, patrząc na duży, plazmowy telewizor wiszący na ścianie. Leciała akurat piosenka Jackona.
- Michael Jackson, "Who Is It"- wyjaśniłam.- Uwielbiam. Jest również jeszcze wiele, wiele innych.
- Nie wiedziałem, że go słuchasz.
- Zazwyczaj ludzie nie interesują się tym, jakiej muzyki słucham. Ale trudno. Legenda pozostanie legendą.
  Pokiwał twierdząco głową. Telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wyjęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam tego numeru, przesunęłam palcem po wyświetlaczy w geście odebrania.
- Lily- po drugiej stronie słuchawki zabrzmiał spanikowany głos Alice. Serce boleśnie załomotało o moją klatkę piersiową.- Macie szybko wracać do domu. Brace powiedział że demony III i IV stopnia pojawiły się w Londynie.
  Poczułam jak lekko kręci mi się w głowie wiedziałam że naszyjnik który podarowała mi Alice nie dawał przed nimi ochrony.
- Postaramy się wrócić jak najszybciej- wydusiłam z siebie, wstając gwałtownie z miejsca.
- W razie czego...- przerwała na moment, aby wziąć głęboki oddech.- Dałam Andy'emu na wszelki wypadek miecz. Ma go schowanego, bo poprosiłam go o to. Tak na wszelki wypadek.
  Spojrzałam na blondyna który zdezorientowany tak jak Harry wpatrywał się we mnie. Kiwnęłam głową.
- Dobrze. Do zobaczenia, Alice.
- Uważajcie na siebie.
Później rozniósł się tylko dźwięk sygnału.
***
- Jak to, do jasnej cholery?!- pytał zdenerwowany Harry kiedy szybkim krokiem przemierzaliśmy ulice. W środku cała byłam zdenerwowana, co chwila spoglądałam w najciemniejsze miejsca, aby upewnić się czy nic tam nie czyha. Zastanawiałam się jakim sposobem demony się tu znalazły, a gdy tylko o nich pomyślałam, natychmiast robiło mi się słabo a nogi miałam jak z waty. Strach wypełniał każdą komórkę mojego ciała, ale sama się dziwiłam że potrafię jeszcze trzeźwo myśleć.
  Oto reakcja Harry'ego na moje słowa.
- Nie wiem, Alice mi tylko powiedziała że mamy jak najszybciej wracać. Andy, daj mi ten miecz- wyciągnęłam w jego stronę rękę. Rozejrzał się niepewny, ale po chwili z kieszeni wyjął samą rękojeść. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Patrz- powiedział i ścisnął ją mocniej. Po chwili wysunęło się z niej ostrze a światło latarni odbiło się od niego, padając na moją twarz.
- Niezły patent.
- Prawda. Trzymaj, Alice powiedziała że ty będziesz wiedziała jak się nim obsługiwać.
- Nigdy nie miałam w dłoni żadnej broni- zaprotestowałam gwałtownie. Wzięłam niepewnie od niego miecz i obejrzałam go dokładnie. Ach, jaka szkoda że to nie Miecz Anioła.
  Tłum już się zmniejszył, większość ludzi to jedynie starsze Panie wychodzące na wieczorny spacer albo nastolatkowie którzy postanowili się wyrwać. Dziękowałam Bogu za to, że nikt nie ucierpi.
  Skręciliśmy tym razem w lewo, kierując się na północ.Moje zdenerwowanie rosło z każdą chwilą kiedy przemierzaliśmy ciemne uliczki pozbawione świateł.
  Zimny wiatr rozwiał moje długie, brązowe włosy.
- Chłopcy, nie podoba mi się to- zadrżałam, niepewnie ściskając mocniej miecz w dłoni.
- Mi też- mruknął Andy rozglądając się dookoła. Jego wzrok zatrzymał się na ścianie.- Zaczekajcie...
  Zatrzymaliśmy się pod żądaniem blondyna. Nadal wpatrywał się w ścianę, spróbowałam coś dostrzec ale nic. Zwykły mur.
  I nagle jak na zawołanie rozległ się potężny ryk.
- Uciekamy.

_____
To tyle z mojej strony.

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 10 + BLOG ROKU 2013 !

 Lily
 Czas leczy rany.
Czy aby na pewno? Otóż nie. Zawsze gdzieś w naszej świadomości wiemy, że sytuacje, osoby, przeżycia były, i już nigdy nie powrócą. Oczywiście możemy z czasem już to mniej przeżywać, jednak zawsze o tym pamiętamy, i ta odrobina bólu zawsze będzie. A rany, które goiły się z czasem, otwierają się ponownie niszcząc to, co dotychczas udało Ci się zbudować.
  Jako kilkuletnia dziewczynka często zastanawiałam się, dlaczego mamusia mnie zostawiła. Jednak nikt nie odpowiedział mi na to pytanie, a ja dalej żyłam w świadomości że nikt nie zna na nie odpowiedzi. Żyłam w błędzie.
Kiedy George mi powiedział tego pamiętnego dnia, kiedy zaczęłam pochłaniać wiedzę na temat Wojowników Cieni, że moja matka żyje i że Alice, moja opiekunka i jak się później okazało- ciotka, także o tym wiedziała, zaczęłam mieć do niej żal. Żal że nie powiedziała mi że mama żyje i że istnieje Lux Mundi. Jednak naszyjnik który mi podarowała, słowa które wypowiedziała, przygotowały mnie w pewien sposób do tej chwili. Od momentu kiedy zobaczyłam coś dziwnego przez szybę mojego pokoju w Domu Dziecka, wiedziałam że jestem inna od wszystkich. Myślałam że mi się to tylko wydawało bo od tamtej pory nic podobnego nie zauważyłam.

Brace, Brace, Brace...
  Te słowa echem odbijały się w mojej głowie, kiedy stałam oko w oko z mężczyzną który patrzył na mnie oczami bez źrenic. Czekałam na ten moment od chwili kiedy Geroge nam o nim powiedział. Czekałam, aż będę mogła zacząć szkolenie, aż będę mogła w końcu wyruszyć. A teraz? Teraz ogarnął mnie lęk. Co, jeżeli nie jestem gotowa? Co, jeżeli nie będę mogła uratować mamy?
- Lily White- jego głos echem rozniósł się po sali, przyprawiając mnie o gęsią skórkę na ciele. Spojrzałam zaniepokojona na Georga, który posłał mi uspokajający i pełen nadziei uśmiech. Odetchnęłam głęboko, próbując uspokoić swoje łomoczące, niczym koliber miotający się w klatce, serce.
- Miło mi- odparłam drżącym głosem, czując czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu. Nie wiedziałam czy to Harry czy Andy, nie mogłam odwrócić głowy do tyłu, postać Brace'a skutecznie przyciągała mój wzrok.
- Nie sądziłem że kiedykolwiek będę mógł Cię spotkać- na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, co odrobinę mnie uspokoiło.
  Ach, to dlatego Alice była taka podekscytowana. Musiała wiedzieć że Brace na nas czeka.
- Ja także- wydukałam.
- Kim są Twoi towarzysze?- przeniósł wzrok na Harry'ego i Andy'ego. Wyzwolona spod jego spojrzenia zwróciłam się w ich stronę.
- To jest Harry- wskazałam dłonią na bruneta.- A to Andy- blondyn skinął głową.
- Rozumiem, że oni także chcą przejść szkolenie?
- Skąd...
- Brace już o wszystkim wie- wtrącił George, widząc mój zdezorientowany wyraz twarzy.- Jesteście gotowi?
  Zadrżałam. Teraz ogarnęły mnie wątpliwości i...strach? Dlaczego wcześniej go nie czułam?
Nie wiedziałam jak to wszystko będzie wyglądać. Chciałam się wycofać, uciec, ale wiedziałam że jest już za późno. Przegryzłam nerwowo wargę.
- Tak- wyjąkałam, próbując opanować emocje które gromadziły się we mnie od środka.- Chłopcy?
- Tak- odpowiedzieli jednocześnie.
- Zamknij oczy, Lily- zdenerwowana wykonałam jego polecenie, czekając aż coś się wydarzy...


  Cisza. Przeraźliwa cisza wypełniła całe pomieszczenie, każdy zakamarek, każdy kąt, rozsadzając moją głowę od środka. Chciałam krzyknąć, ale czułam się tak, jakby moje usta były sklejone. Naokoło mnie panowała ciemność, gęsta, przytłaczająca. Powietrze było ciężkie, trudno się oddychało. Czułam zapach spalin. Próbowałam iść na oślep, jednak moje nogi nie chciały wykonać mojego polecenia, uparcie stojąc na miejscu. 
  Nagle w mojej głowie zaczęły przewijać się, niczym slajdy na komputerze, różne obrazy.
  Znak.
  Ogień.
  Orzeł.
  Anioł.
  Później poczułam że spadam w ciemność...

- Lily...- cichy szept dobiegł do moich uszu, wywołując na moim ciele przyjemne dreszcze. Wydając z siebie ciche westchnięcie, otworzyłam oczy, nieco oszołomiona tym przeżyciem. Leżałam na zimnej posadce otoczona Georgem, Bracem, Harrym i Andym. Czułam się tak, jakby za moment moja głowa wybuchła, obrazy ciągle wirowały przed moimi oczami niczym ptaki kołujące na niebie.
  Spróbowałam wyrzucić z swojej głowy znak który zobaczyłam. Widziałam go gdzieś, byłam tego na sto procent pewna. Nie wiedziałam tylko, co on oznacza.
- Jest gotowa- Wojownik dumnie spojrzał na mnie. Byłam przekonana że zobaczył we mnie moją matkę.
  Ulga rozlała się po moim ciele, ukajając wszystkie nerwy które towarzyszyły mi od kilku dni. Ogromny strach który wisiał na mnie, opadł niczym koc. Na moich ustach błądził lekki uśmiech samozadowolenia, przymknęłam lekko oczy kiedy udało mi się opanować moje drżące dłonie. Oddech się uspokoił.
- Co to za znak?- wyszeptałam, ledwo słysząc swój własny głos. Zdziwiła mnie jego słabość. Musiałam się dowiedzieć co on oznacza, moja ciekawość sięgnęła zenitu.
- Masz na myśli ten?- zapytał cicho, wpatrując się we mnie skupionym wzrokiem. Zmarszczyłam brwi, kiedy chłodną, białą niczym mleko dłonią sięgnął do mojej, delikatnie ją obracając. Wzdrygnęłam się pod wpływem dotyku jego długich i szczupłych palców. Obrócił ją tak, żeby było widać nadgarstek.
Wciągnęłam głośno powietrze, kiedy widniał na nim dokładnie ten sam znak jak ten który ujrzałam w wizji. Skóra w tym miejscu była jakby wypalona, namalowana czarnym atramentem. Dokładnie tak, jak w moim śnie. Wizerunek przedstawiał symbol który miałam namalowany w moim pokoju. Sieć grubych i cienkich linii zawijała się, łączyła, rozdzielała, tworząc kształt anielskich skrzydeł. Zafascynowana sięgnęłam dłonią i przejechałam po nim palcem. Skóra w tym miejscu lekko mnie zapiekła, jednak nie zważając na to, dalej kreśliłam palcem po wzorach. Podniosłam oczarowany wzrok na Brace'a.
- Czyli że...- przełknęłam głośno ślinę, czując potężną gulę w gardle uniemożliwiającą mi dalsze mówienie. Czekałam w skupieniu na odpowiedź, nie przestając wodzić opuszkami palców po znakach.
- Jesteś Wojowniczką Cieni- uśmiechnął się po czym podniósł się na rękach i stanął obok Georga, który również był zadowolony. Radość była bardzo dostrzegalna, odbijała się w jego oczach, a uśmiech wkradł się na jego usta, kiedy przy pomocy Harry'ego podniosłam się z zimnej posadzki. Podziękowałam mu, otrzepując z kurzu swoją bluzę. Podniosłam dłoń bliżej oczu, by lepiej przyjrzeć się tatuażowi, jednak nic nowego, żadnej zmiany nie dostrzegłam.
  Przypominając coś sobie, otworzyłam usta by się odezwać jednak George coś wtrącił.
- Harry, wszystko w porządku? Jak z Twoim znakiem?
Harry podwinął rękaw i obejrzał dokładnie swoje ramie. Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia, kiedy na jego ramieniu widniał identyczny symbol jak na moim nadgarstku.
Ale przecież jak. On nie był Wojownikiem. Nikt z jego rodziny nim nie był. Ale mimo wszystko, nim został. Nic już z tego nie rozumiałam, a i wyraz twarzy Harry'ego i pozostałych dawał wiele do myślenia.
- Dlaczego ty też masz znak?- zapytałam podejrzliwie, zbliżając się do bruneta. Jego zielone tęczówki skierowały się w moją stronę, lustrując mnie wzrokiem od stóp do głów. Oblizał nerwowo wargi, kiedy wpatrywałam się w niego wyczekująco. Jego oczy błyszczały z podekscytowania.
- On też jest Wojownikiem Cieni, Lily- wyjaśnił Brace.
  Moje zaskoczenie sięgnęło zenitu. Zdenerwowany Harry nerwowo przystępował z nogi na nogę, przygnieciony całą tą sytuacją. Wiedziałam że był sfrustrowany, nie dziwiłam się mu. Otworzyłam szeroko usta, oczy miałam wielkości piłeczek od ping-ponga. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, kim on właściwie jest. I doszłam do wniosku, że nic o Harrym nie wiem.
- Andy też...-zapytałam cicho,  czując jak serce podchodzi mi do gardła. Wiem, że to było egoistyczne z mojej strony, ale nie chciałam aby brał w tym udział. Od kilku dni byłam kłębkiem nerwów.
- Tak- zadowolony pokiwał energicznie głową, a jego blond włosy podskoczyły w rytm. Czuć było że jest z siebie zadowolony, cieszył się jak małe dziecko któremu pozwolono wyjść na dwór, do piaskownicy. Westchnęłam zrezygnowana, czując przegraną.
***
  Świat jest mały, a my wszyscy jesteśmy jedną wielką układanką. Jedną wielką układanką, która tworzy nielogiczną całość, chaos. Ja jestem jednym z puzzli które ją tworzą,i zastanawiam się co by się stało, gdyby nagle go zabrakło. I dochodzę do wniosku, że to by nic nie zmieniło.
Śmieszne, że jesteśmy tak bardzo od siebie zależni. Jakby któreś z nas zniknęło, cały nasz wyidealizowany świat ległby w gruzach, stracilibyśmy grunt pod nogami, nadaremno próbując się ratować. I próbując ratować to, co nam pozostało, czyli marne wspomnienia przeplatane uczuciami. 
  Białe płatki śniegu wirowały w powietrzu tworząc pewien tajemniczy taniec. Czarował on swoją delikatnością, idealnością. Zatraciłam się w tym tańcu, myśląc o wszystkim i o niczym. Zamknęłam się w swoim małym świecie, z dala od problemów. Byłam tylko ja.
- O czym myślisz?- usłyszałam za sobą nienaturalnie delikatny głos Harry'ego. Odwróciłam się w jego stronę nieco zakłopotana, ciekawe od kiedy przygląda się mi- zatraconej w przemyśleniach, zamkniętej niczym w szklanej, kruchej kuli.
- O tym, kim właściwie jesteśmy.- odparłam cicho, spuszczając wzrok. Chwila refleksji przydaje się każdemu z nas. Odwróciłam głowę z powrotem w stronę okna, a moja postać czyli dziewczyna z bladą, anemiczną cerą, dużymi oczami w których odbijały się płatki śniegu tańczące na wietrze, wąskimi ustami i czekoladowymi włosami które spięte były w kucyka, odbijała się w szybie. Harry cicho zajął miejsce obok mnie nieco zainteresowany moją zmianą. Kątem oka zauważyłam że oblizuje usta.
- I do jakiego wniosku doszłaś?- zapytał równie cicho co ja. Z moich ust wydobyło się westchnięcie, zdradzające to w jakim stanie się teraz znajduję. Oparłam głowę o rękę, kiedy zastanawiałam się nad odpowiedzią na pytanie Harry'ego. Czekał cierpliwie, kiedy wpatrywałam się w świat za oknem.
- Życie to wodospad, jesteśmy tymi w rzece, kolejny raz po upadku*- powiedziałam niepewnie. Uśmiechnął się na moją odpowiedź, szturchając mnie łokciem. Zaśmiałam się lekko na jego zaczepkę. Był jeszcze dzieckiem.
- Życie nie jest tylko wodospadem niosącym same upadki które zostawiają w naszej psychice trwałe ślady. Jest również tak jak motyl; piękne ale i delikatne, zdane na innych.- wyjaśnił, a jego oczy były owinięte mgłą tajemnicy. Na jego stwierdzenie uśmiechnęłam się lekko. Miał rację, zaskoczył mnie tym.
- Nauczyłeś się dostrzegać jego piękno?- przegryzł nerwowo wargę, przeczesując sprawnym i zwinnym ruchem ręki swoje włosy.
- Nadal się uczę. A ty jesteś dobrym nauczycielem.
  Ciepło rozlało się po moim ciele, kiedy to usłyszałam. Zdanie bruneta sprawiło, że moje serce przyspieszyło swój rytm. Byłam pewna że usłyszał jak bije.
  Jego oczy błyszczały niczym dwa szmaragdy. Miałam wrażenie że widzę w nich jego duszę, kiedy nie udawał nikogo. Kiedy był sobą, bezbronny, niczym małe dziecko.
Nagle się otrząsnęłam. Co ja wyprawiałam? Dlaczego moja ręka była spleciona z jego dłonią, wywołując na moim ciele przyjemne dreszcze?
- Co masz zamiar dalej zrobić?- zapytałam cicho, wpatrując się w niego uważnie. Był Wojownikiem, czyli że ktoś w jego rodzinie również musiał nim być, jednak Harry żył zupełnie nieświadomy tego kim jest. Podobnie tak jak ja.
- Mam tylko dziadka- wyznał. Zmarszczyłam brwi kiedy zacisnął mocno oczy, sfrustrowany.- Nie mam pojęcia jak mam zacząć ten temat. Mam do niego pójść i zapytać prosto z mostu "Kto w naszej rodzinie był Wojownikiem Cieni i dlaczego przez ten czas mnie okłamywałeś"? Złamię go tym.
Serce ścisnęło mi się z żalu. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie, kiedy był tak bardzo zagubiony. Ścisnęłam pocieszająco jego rękę, dodając mu otuchy.
- Wychowywałam się w domu dziecka.- powiedziałam, niepewna czy o tym wie.- Nikt nigdy mi nie powiedział kim jestem, ani że moja mama żyje. Nikt nigdy o tym nie wspominał, wiedziałam tylko że byłam podrzucona w małym, wiklinowym koszyczku owinięta w różowy kocyk z listem. Jednak nigdy go nie przeczytałam
- Nigdy mi o tym nie powiedziałaś.
- Nie chciałam poruszać tego tematu. Praktycznie nic o sobie nie wiemy.


*"Aerials" System Of A Down
___
Hi!
Więc tak, rozdział krótki ale to dlatego, że wena mnie opuściła. Tak. Ja również nie jestem zadowolona z tego powodu. Ogółem niezbyt jestem zadowolona z rozdziału 10, nie wiem czemu. Wydaje mi się taki...mdły, nijaki. No ale macie chociaż coś ;)
Kochani, jest sprawa!
Wojownicy Cieni  biorą udział w konkursie na Blog Roku 2013. Już rozpoczęło się głosowanie, więc w tej sprawie liczę na Was :) Otóż żeby zagłosować na Mój Blog, trzeba wysłać SMS-a z kodem Mojego bloga;
KOD- K00278
Kosz SMS-a wynosi 1,23zł a cała ta suma idzie na Szczytny Cel czyli wspomaga hospicjum dla dzieci osieroconych więc proszę, wyślijcie go i wspomóżcie dzieci i także mnie- ja osobiście uważam że to nie jest duża suma :) Jeżeli tylko ktoś zagłosował niech mnie o tym poinformuje, a ja postaram się przygotować dla Was wtedy niespodziankę. A jeżeli wyślecie mi screena- ujmę to wszystko w kolażyk, co będzie wywoływało na mojej twarzy wielkiego banana! :D Liczę na Was, bo to dla mnie naprawdę ważne; jest możliwość wydania książki, a gdyby mi się udało, to ogłaszam umrę pierwsza! :P
Kocham Was wszystkich, dziękuję za każdy wysłany SMS  <3
Love ya!

+ Jeżeli chcecie być informowani na bieżąco o rozdziałach, ewentualnych zmianach i innych nowościach- polubcie Wojowników Cieni na Facebooku!