Krótka informacja.
Ze względu na malejącą liczbę komentarzy, jestem znowu do tego zmuszona.
Następny rozdział pojawi się kiedy pod tym będzie min. 10 komentarzy. Blog zostaje wznowiony.
Pozdrawiam, Julia.
Noc.
Jest to najciemniejsza strona doby. Nie tylko pod względem tego że wtedy wszystko jest skąpane w mroku oświetlone jedynie bladym światłem księżyca wiszącego na niebie. To wtedy, kiedy panuje idealna cisza, wszystkie Twoje myśli zlewają się w jedno. Jesteś wtedy sam, nie możesz od nich uciec bo nie masz jak, dokąd. Toczysz z nimi wojnę, którą i tak zawsze przegrywasz. Kolejny raz z rzędu.
Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy, przerywanej jedynie naszymi cichymi oddechami. Wiedział, że mam rację. Może to właśnie była idealna chwila żeby się nawzajem poznać, odkryć? Nauczyć się tej drugiej osoby.
- Czym się zajmujesz?- zapytałam cicho. Nigdy nie wspominał mi o tym, skąd ma te wszystkie pieniądze. Spojrzał na mnie niepewnie, zaskoczyła mnie złość w jego oczach. Podniósł się gwałtownie z miejsca, zaciskając dłonie w pięści. Nie zaszczycając mnie więcej swoją obecnością wymaszerował z pokoju, trzaskając drzwiami. Skuliłam się.
Westchnęłam, chowając twarz w dłoniach. Nie mogłam go rozgryźć. Nadal był jedną wielką zagadką, a ja nadaremno próbowałam ją rozwiązać. Spojrzałam na świat pokryty już białym puchem, wszystko prezentowało się jeszcze bardziej magicznie. Wstałam z miejsca.
Szłam sama, opustoszałym korytarzem. W kątach wisiały pajęczyny, zastanawiałam się ile Dom ma już lat. Skręciłam w prawo, kierując się do gabinetu Georga. Miałam nadzieję że go tam znajdę, i nie myliłam się. Kiedy uchyliłam cicho drzwi, dostrzegłam jego postać siedzącą w fotelu przy kominku. Kiedy mnie usłyszał, odwrócił się w moją stronę.
- Witaj, Lily- przywitał się ze mną najzwyczajniej w świecie Brace.
- Przepraszam, myślałam że znajdę tu Georga- odpowiedziałam zakłopotana, czując że na moje policzki wkrada się lekki róż.
- Nic się nie stało. Masz może ochotę na kubek gorącej czekolady?- zapytał przyjaźnie. Skinęłam lekko głową i wpełzłam do ciemnego pomieszczenia, zajmując miejsce na fotelu obok. Po chwili podał mi kubek wypełniony gorącą cieczą. Chwyciłam go ostrożnie, nie chcąc dotykać znowu jego zimnej dłoni. Wydukałam z siebie ciche dziękuję i wzięłam dość spory łyk. Była pyszna.
- Nie sądziłem że kiedykolwiek będę miał okazję usiąść przy kominku, z gorącą czekoladą z samą White- zaśmiał się cicho, wpatrując się w ogień. Może udałoby mi się wyciągnąć coś od niego, coś, czego nie powiedział mi George.
- Nie lubię jak ktoś mówi o mnie w ten sposób- skrzywiłam się, nie kryjąc swojego rozdrażnienia.
- Musisz się do tego przyzwyczaić- stwierdził.
Odchyliłam się lekko do tyłu, wtulając się bardziej w fotel. Nogi podkurczyłam pod samą brodę, a na kolanach trzymałam gorący kubek. Ciepło, jakie dawał kominek skutecznie ocieplało całe pomieszczenie.
- Znałeś moją mamę?- zmarszczyłam brwi, kiedy uśmiechnął się lekko, nie patrząc na mnie. Czekałam w skupieniu, aż coś powie. Wiele razy wyobrażałam sobie mamę, ale usłyszenie jaka była naprawdę, było o wiele lepsze niż jakieś marne wyobrażenia.
- Brook należała do osób, które zawsze musiały postawić na swoim. Kiedy patrzę na Ciebie, widzę dokładnie ją. Oprócz wyglądu odziedziczyłaś po niej również charakter- jego oczy bez źrenic w końcu skierowały się na moją twarz. Spojrzałam w dół. Byłam taka jak mama. To coś pięknego.
- A...a mój tata?- wydusiłam z siebie. Ojca nigdy sobie nie wyobrażałam, a fakt, że on nadal mnie szuka, sprawiał że automatycznie w moich oczach pojawiały się łzy. Tak i było tym razem.
Dlaczego ona mnie oddała do Domu Dziecka, nie mówiąc o niczym ojcu? Nie wiem, czy kiedykolwiek poznam na to pytanie odpowiedź.
- Ma na imię Charlie, poznali się podczas Travle, czyli wojny w 1970 roku z demonami ze Świata Cieni. Była to pierwsza wojna z Parilante na czele od 300 lat. Brook wtedy prawie że oddała za niego życie, z resztą, tak jak za wielu ludzi wtedy. Został ranny i wtedy przynieśli go do mnie. Obóz na całe szczęście nie został zaatakowany, bo cała bitwa toczyła się kilkanaście mil dalej. Wtedy pierwszy raz widziałem ją tak przerażoną, kiedy obejmowała Charliego w pasie. Był nieprzytomny, miał rozciętą rękę oraz nogę, złamane kilka kości, ale najbardziej przerażał ją fakt, że został zatruty jadem Gerstmola, zazwyczaj wystarczy godzina żeby było już po Wojowniku. A ona zrobiła wszystko i go do mnie przyprowadziła. W porę udało mi się go uratować. Na szczęście pozostali wygrali wojnę, pomimo tego że wielu z nas wtedy poległo. A Brook zaczęła się spotykać z Twoim ojcem.
W bodajże 1973 roku, 13 marca wzięli ślub a niedługo potem Brook przybiegła do mnie z wiadomością, że jest z Tobą w ciąży.
Słuchałam tego wszystkiego z zapartym tchem. Brace powiedział mi wszystko, żeby zaspokoić moją ciekawość na temat rodziców.
Mama oddała prawię za tatę życie.
Wojna z Parilante. Na samą myśl o nim przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze, byłam wtedy bliska paniki.
- Przyjaźniłeś się z moją mamą?
- Tak- skinął głową.- Nadal próbuję zdobyć jakieś wieści na temat niej. Ale bez rezultatów. Obawiam się, że tylko ty jesteś do tego zdolna.
- Kiedy będę mogła zacząć szkolenie? I jak ono będzie wyglądało?- zapytałam. Poprawiłam się w fotelu, wpatrując się wyczekiwanie w Brace'a.
- Myślę, że już jutro. Będziesz ćwiczyła łucznictwo, jazdę konną oraz ćwiczyć umysł. Później dopiero walkę i symbole.
***
Harry
Nienawiść. Nie sądzicie, że to bardzo mocne słowo? Ja tak. I właśnie dlatego nienawidzę siebie. Nienawidzę tego, kim jestem. Nienawidzę siebie za to, że ciągle jestem zmuszany do kłamstwa. Że ciągle muszę stawać po tej ciemnej stronie, nie mogąc zasmakować dobra i rozkoszować się jego smakiem.
Ale jakbym stanął po stronie prawdy, Lily znienawidziłaby mnie.
Prawda ma jednak gorzki posmak.
Włóczyłem się bez celu po ogrodzie. Biały puch wirował w powietrzu, jakby ktoś potrząsnął szklaną kulą wypełnioną cekinami. Osadzał się na drzewach, trawie, dachach, parapetach, kwiatach. Na mojej kurtce oraz włosach.
Byłem zbyt zagubiony. Dlaczego dziadek mnie okłamywał. Dlaczego nie powiedział mi tego, kim jestem.
I dlaczego wplątałem się w biznes Charliego. W środku byłem rozdarty, z desperacji kopnąłem wielką bryłę śniegu, próbując powstrzymać chęć krzyknięcia.
- Harry?- cichy i melodyjny głos sprawił że odwróciłem w jego stronę głowę, cały czerwony od gotujących się we mnie w środku emocji. Przede mną stała drobna dziewczyna ubrana jedynie w cienką kurtkę. Wiatr rozwiewał jej długie, brązowe włosy a twarz była jeszcze bardziej blada, idealnie pasowała do śniegu otaczającego nas wokoło. Usta miała sine od zimna, próbowała się trochę ogrzać otaczając się ramionami.
Serce ścisnęło mi się z żalu.
- Lily- wyszeptałem bezgłośnie, a cały ogień który wariował w środku mnie, przestał, ucichł, z nagłą siłą. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę dziewczyny, zdejmując po drodze płaszcz. Stanąłem naprzeciwko brunetki i pomogłem jej go włożyć. Spojrzała na mnie wdzięcznym wzrokiem.
- Teraz Tobie będzie zimno- zaszczebiotała zębami. Zapiąłem guziki.
- Mam sweter, spokojnie- uśmiechnąłem się lekko i odgarnąłem kosmyki włosów które błąkały się po jej twarzy.- Chodź do środka- wziąłem ją za łokieć i poprowadziłem w stronę dużych drzwi którymi wyszedłem. Znaleźliśmy się w małym, ciemnym pomieszczeniu a w powietrzu było czuć wilgoć.
- Jak znalazłeś to miejsce?- zapytała Lily, oglądając się dookoła. Wzruszyłem ramionami.
- Tak jakoś wyszło, zawędrowałem tu kiedy włóczyłem się po korytarzu.
Już otworzyła usta żeby coś powiedzieć ale szybko się rozmyśliła i je zamknęła, spuszczając wzrok. Westchnąłem cicho, wiedziałem o co chciała zapytać. Ten moment był nieunikniony.
Żadne z nas się nie odzywało, nadaremno próbowałem złapać jej wzrok ale ona skutecznie mi się wywijała. Dlaczego do jasnej cholery po prostu jej tego nie powiem?
Bo jesteś tchórzem, odezwał się w mojej głowie głos.
- Chodźmy- powiedziałam cicho Lily, ostrożnie wchodząc po kamiennych schodach. Jej kroki echem odbijały się w pomieszczeniu. Ruszyłem tuż za nią, omijając gromadzące się kałuże. Pchnęła ciężkie drzwi i znowu znaleźliśmy się na korytarzu.
- Gdzie zamierzasz pójść?- stanąłem obok niej odbierając płaszcz.
- Do Sali. Brace kazał na tam być o równej 16. Zaczynamy szkolenie.
No tak. Szkolenie.
- Czyli mamy niewiele czasu- podrapałem się po głowie, patrząc na zegarek.- Jest 15.45 czyli mamy 15 minut. Lepiej chodźmy.
- A gdzie Andy?- zapytała nagle a jej oczy szeroko się otworzyły. Widziałem w nich lekką panikę.- Nie widziałam go od momentu...
- Tego?- cichy śmiech blondyna dobiegł do naszych uszu. Brunetka odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do Andy'ego. Przytuliła go na powitanie, czego nigdy nie miała zwyczaju robić ze mną. Zazdrość?
-Gdzieś ty się podziewał?- zmarszczyła brwi i poczochrała go za włosy. Kolejna czynność która wywołała u mnie zazdrość.
- Byłem z Alice- odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Ciekawe co robili.
- Chodźmy, bo Brace się wścieknie- dziewczyna ruszyła w dalszym kierunku. Spojrzeliśmy na siebie z Andym i ruszyliśmy za nią.
Lily
Denerwowałam się. Strach powoli wypełniał każdą komórkę mojego ciała, paraliżując mnie całą. Nakazałam sobie spokój, jednak niewiele to dało. Przecież to nic takiego, przecież to nic takiego.
Kiedy stałam na środku sali wraz z chłopcami przestępowałam z nogi na nogę. Kilka razy Harry uspokoił mnie kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. Dziękowałam wtedy Bogu że chociaż on wie co się ze mną dzieje.
Drzwi się otworzyły i do środka wszedł Brace w swojej szacie. Praktycznie nie słychać było jego kroków, wydawało się, że sunął w powietrzu. Stanął naprzeciwko nas.
- Umysł. Nikt nie potrafi do niego wejść, z wyjątkiem Was. Jest to Wasza świątynia ale musicie nauczyć się z niej czytać, co jest niezwykle trudne. Niewielu z Was rozumie to, co teraz mówię, prawda? Więc tak. Żeby uzyskać lepszy dostęp do swojego umysłu i nauczyć się z niego czytać, trzeba osiągnąć maksymalny stan skupienia. Wtedy możecie zrobić rzeczy, o których zwykły śmiertelnik może pomarzyć. Musicie skoncentrować się na jednym punkcie i wokół niego krążyć niczym satelita. Lily, podejdź tu proszę, do mnie.
Spojrzałam na niego niepewnie. To wszystko wydawało się piekielnie trudne. Moje nogi znowu nie chciały wykonać mojego rozkazu. Uspokój się, weź głęboki oddech, i idź. Tak też zrobiłam.
Stanęłam obok Brace'a i nerwowo czekałam aż zacznie wydawać mi jakieś polecenia.
- Usiądź- wskazał na zimną podłogę. Zrobiłam tak jak kazał. Podłoga była twarda i zimna, niezbyt mi się to podobało. Usiadł naprzeciwko mnie.- Teraz musisz sobie wyobrazić, że nas tu nie ma. Że istniejesz tylko ty. Wybierz sobie jeden punkt i myśl teraz tylko o nim. Może to być osoba, przedmiot, miejsce, sytuacja. Cokolwiek. Byleby tylko było to jakieś centrum. Później proszę,kiedy będziesz czuła że jesteś gotowa, odwróć rękę w taki sposób, aby widać było nadgarstek. Pamiętaj, że umysł jest Twoją świątynią i nikt nie ma do niego wstępu, także ja,więc możesz być spokojna. Ale musisz zrozumieć to, co on Ci podpowiada, dobrze?
Skinęłam głową. Zamknęłam oczy czując zdenerwowanie. Spróbowałam opanować swoje ciało i po kilku minutach siedziałam już zupełnie odprężona.
Mama.
Teraz to wokół niej kręcił się cały mój świat. Codziennie zasypiałam z myślą jak wygląda, jaka jest. I z nadzieją że ją odnajdę.
Nagle miałam wrażenie że stoję pośrodku dużego pokoju o białych ścianach. Wszędzie było pusto, żadnych okien. Rozejrzałam się zdezorientowana a moje długie włosy odgarnęłam do tyłu. Cisza, znowu ta przeraźliwa cisza. Usłyszałam za sobą jakiś dźwięk więc odwróciłam się w tym kierunku.
Przede mną ukazała się postać w białej szacie z anielskimi skrzydłami wyrastającymi z tyłu. Włosy były jakby z platyny, spływały kaskadą po ramionach.Kiedy spojrzałam istocie w oczy poczułam jak moje zachodzą mi łzami. Widziałam w nich dobro i nadzieję. Zdawały się przemawiać do mnie w jakimś obcym języku ale go rozumiałam. Poczułam jak słona łza spływa po moich policzku, a kiedy Anioł to ujrzał, podpłynął do mnie. Chciałam się cofnąć onieśmielona jego bliskością, ale nie mogłam. Wyciągnął białą dłoń i dotknął ją mojego policzka. Zamknęłam oczy kiedy poczułam jego dotyk. Zimny, ale najdelikatniejszy jaki w życiu czułam. Otworzyłam oczy ale łzy nadal z nich wypływały, spływając na podłogę.
Czułam że to ten moment i obróciłam rękę tak, jak kazał Brace.
Otworzyłam oczy czując jak jestem cała spocona. Oddech miałam szybki, urywany. Po policzkach ciekły mi łzy, przeniosłam wzrok na nadgarstek gdzie widniał tatuaż.Teraz lśnił się na srebrno, wszystkie linie.
- Wiedziałem- uśmiechnął się Wojownik. Nie wiedziałam o co chodzi ale to mnie trochę łaskotało.- Lily, jeżeli w takim tempie uda Ci się przejść całe szkolenie, będziesz mogła wyruszyć za tydzień.
- Naprawdę?- szepnęłam zaskoczona.
-Tak. Umysł masz już w pełni opanowany. Teraz kolej na chłopców.
- Harry?- cichy i melodyjny głos sprawił że odwróciłem w jego stronę głowę, cały czerwony od gotujących się we mnie w środku emocji. Przede mną stała drobna dziewczyna ubrana jedynie w cienką kurtkę. Wiatr rozwiewał jej długie, brązowe włosy a twarz była jeszcze bardziej blada, idealnie pasowała do śniegu otaczającego nas wokoło. Usta miała sine od zimna, próbowała się trochę ogrzać otaczając się ramionami.
Serce ścisnęło mi się z żalu.
- Lily- wyszeptałem bezgłośnie, a cały ogień który wariował w środku mnie, przestał, ucichł, z nagłą siłą. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę dziewczyny, zdejmując po drodze płaszcz. Stanąłem naprzeciwko brunetki i pomogłem jej go włożyć. Spojrzała na mnie wdzięcznym wzrokiem.
- Teraz Tobie będzie zimno- zaszczebiotała zębami. Zapiąłem guziki.
- Mam sweter, spokojnie- uśmiechnąłem się lekko i odgarnąłem kosmyki włosów które błąkały się po jej twarzy.- Chodź do środka- wziąłem ją za łokieć i poprowadziłem w stronę dużych drzwi którymi wyszedłem. Znaleźliśmy się w małym, ciemnym pomieszczeniu a w powietrzu było czuć wilgoć.
- Jak znalazłeś to miejsce?- zapytała Lily, oglądając się dookoła. Wzruszyłem ramionami.
- Tak jakoś wyszło, zawędrowałem tu kiedy włóczyłem się po korytarzu.
Już otworzyła usta żeby coś powiedzieć ale szybko się rozmyśliła i je zamknęła, spuszczając wzrok. Westchnąłem cicho, wiedziałem o co chciała zapytać. Ten moment był nieunikniony.
Żadne z nas się nie odzywało, nadaremno próbowałem złapać jej wzrok ale ona skutecznie mi się wywijała. Dlaczego do jasnej cholery po prostu jej tego nie powiem?
Bo jesteś tchórzem, odezwał się w mojej głowie głos.
- Chodźmy- powiedziałam cicho Lily, ostrożnie wchodząc po kamiennych schodach. Jej kroki echem odbijały się w pomieszczeniu. Ruszyłem tuż za nią, omijając gromadzące się kałuże. Pchnęła ciężkie drzwi i znowu znaleźliśmy się na korytarzu.
- Gdzie zamierzasz pójść?- stanąłem obok niej odbierając płaszcz.
- Do Sali. Brace kazał na tam być o równej 16. Zaczynamy szkolenie.
No tak. Szkolenie.
- Czyli mamy niewiele czasu- podrapałem się po głowie, patrząc na zegarek.- Jest 15.45 czyli mamy 15 minut. Lepiej chodźmy.
- A gdzie Andy?- zapytała nagle a jej oczy szeroko się otworzyły. Widziałem w nich lekką panikę.- Nie widziałam go od momentu...
- Tego?- cichy śmiech blondyna dobiegł do naszych uszu. Brunetka odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do Andy'ego. Przytuliła go na powitanie, czego nigdy nie miała zwyczaju robić ze mną. Zazdrość?
-Gdzieś ty się podziewał?- zmarszczyła brwi i poczochrała go za włosy. Kolejna czynność która wywołała u mnie zazdrość.
- Byłem z Alice- odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Ciekawe co robili.
- Chodźmy, bo Brace się wścieknie- dziewczyna ruszyła w dalszym kierunku. Spojrzeliśmy na siebie z Andym i ruszyliśmy za nią.
Lily
Denerwowałam się. Strach powoli wypełniał każdą komórkę mojego ciała, paraliżując mnie całą. Nakazałam sobie spokój, jednak niewiele to dało. Przecież to nic takiego, przecież to nic takiego.
Kiedy stałam na środku sali wraz z chłopcami przestępowałam z nogi na nogę. Kilka razy Harry uspokoił mnie kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. Dziękowałam wtedy Bogu że chociaż on wie co się ze mną dzieje.
Drzwi się otworzyły i do środka wszedł Brace w swojej szacie. Praktycznie nie słychać było jego kroków, wydawało się, że sunął w powietrzu. Stanął naprzeciwko nas.
- Umysł. Nikt nie potrafi do niego wejść, z wyjątkiem Was. Jest to Wasza świątynia ale musicie nauczyć się z niej czytać, co jest niezwykle trudne. Niewielu z Was rozumie to, co teraz mówię, prawda? Więc tak. Żeby uzyskać lepszy dostęp do swojego umysłu i nauczyć się z niego czytać, trzeba osiągnąć maksymalny stan skupienia. Wtedy możecie zrobić rzeczy, o których zwykły śmiertelnik może pomarzyć. Musicie skoncentrować się na jednym punkcie i wokół niego krążyć niczym satelita. Lily, podejdź tu proszę, do mnie.
Spojrzałam na niego niepewnie. To wszystko wydawało się piekielnie trudne. Moje nogi znowu nie chciały wykonać mojego rozkazu. Uspokój się, weź głęboki oddech, i idź. Tak też zrobiłam.
Stanęłam obok Brace'a i nerwowo czekałam aż zacznie wydawać mi jakieś polecenia.
- Usiądź- wskazał na zimną podłogę. Zrobiłam tak jak kazał. Podłoga była twarda i zimna, niezbyt mi się to podobało. Usiadł naprzeciwko mnie.- Teraz musisz sobie wyobrazić, że nas tu nie ma. Że istniejesz tylko ty. Wybierz sobie jeden punkt i myśl teraz tylko o nim. Może to być osoba, przedmiot, miejsce, sytuacja. Cokolwiek. Byleby tylko było to jakieś centrum. Później proszę,kiedy będziesz czuła że jesteś gotowa, odwróć rękę w taki sposób, aby widać było nadgarstek. Pamiętaj, że umysł jest Twoją świątynią i nikt nie ma do niego wstępu, także ja,więc możesz być spokojna. Ale musisz zrozumieć to, co on Ci podpowiada, dobrze?
Skinęłam głową. Zamknęłam oczy czując zdenerwowanie. Spróbowałam opanować swoje ciało i po kilku minutach siedziałam już zupełnie odprężona.
Mama.
Teraz to wokół niej kręcił się cały mój świat. Codziennie zasypiałam z myślą jak wygląda, jaka jest. I z nadzieją że ją odnajdę.
Nagle miałam wrażenie że stoję pośrodku dużego pokoju o białych ścianach. Wszędzie było pusto, żadnych okien. Rozejrzałam się zdezorientowana a moje długie włosy odgarnęłam do tyłu. Cisza, znowu ta przeraźliwa cisza. Usłyszałam za sobą jakiś dźwięk więc odwróciłam się w tym kierunku.
Przede mną ukazała się postać w białej szacie z anielskimi skrzydłami wyrastającymi z tyłu. Włosy były jakby z platyny, spływały kaskadą po ramionach.Kiedy spojrzałam istocie w oczy poczułam jak moje zachodzą mi łzami. Widziałam w nich dobro i nadzieję. Zdawały się przemawiać do mnie w jakimś obcym języku ale go rozumiałam. Poczułam jak słona łza spływa po moich policzku, a kiedy Anioł to ujrzał, podpłynął do mnie. Chciałam się cofnąć onieśmielona jego bliskością, ale nie mogłam. Wyciągnął białą dłoń i dotknął ją mojego policzka. Zamknęłam oczy kiedy poczułam jego dotyk. Zimny, ale najdelikatniejszy jaki w życiu czułam. Otworzyłam oczy ale łzy nadal z nich wypływały, spływając na podłogę.
Czułam że to ten moment i obróciłam rękę tak, jak kazał Brace.
Otworzyłam oczy czując jak jestem cała spocona. Oddech miałam szybki, urywany. Po policzkach ciekły mi łzy, przeniosłam wzrok na nadgarstek gdzie widniał tatuaż.Teraz lśnił się na srebrno, wszystkie linie.
- Wiedziałem- uśmiechnął się Wojownik. Nie wiedziałam o co chodzi ale to mnie trochę łaskotało.- Lily, jeżeli w takim tempie uda Ci się przejść całe szkolenie, będziesz mogła wyruszyć za tydzień.
- Naprawdę?- szepnęłam zaskoczona.
-Tak. Umysł masz już w pełni opanowany. Teraz kolej na chłopców.
***
- Niesamowite!- szeptał zafascynowany George kiedy Brace opowiedział mu cały przebieg naszej dzisiejszej "lekcji". Siedziałam w tym samym fotelu kiedy rozmawiałam wcześniej z Wojownikiem.Chłopcy siedzieli niedaleko niej, pogrążeni w rozmyślaniach. Ciekawe o czym myślą.
- Lily, co ujrzałaś że to...doprowadziło Cię do takiego stanu?- zwrócił się do mnie ze zmarszczonymi brwiami i zaciekawionym spojrzeniem. Wbiłam się mocniej w fotel, czując narastającą gulę w gardle. Na wspomnienie o Aniele oczy automatycznie zachodziły mi łzami. George widząc co się ze mną dzieje dodał uspokajająco: - Nie denerwuj się, Lily. Jak nie chcesz to nie mów.
- To jej umysł, Merg- powiedział surowo Brace. Czyli że George miał na nazwisko Merg? George Merg, ciekawie.- Nikt nie powinien mieć do niego dostępu, z wyjątkiem jej. Ale odkąd pamiętam zawsze ciekawiły Cię te tajniki, prawda?
Zaskoczył mnie sarkazm w jego głosie i wściekłe spojrzenie Georga. Starszy mężczyzna wyprostował się, zaszczycając mnie jedynie krótkim spojrzeniem.
- Tak, tak- mruknął w roztargnieniu. Posłałam Brace'owi pytające spojrzenie ale nic mi nie odpowiedział. Westchnęłam cicho.
- Możemy iść? Chciałabym pojechać do Londynu- westchnęłam cicho.
Dłuższy pobyt w domu sprawiał że tęskniłam za tętniącymi życiem ulicami Londynu, dźwiękiem klaksonu na Abbey Road kiedy ktoś wymuszał pierwszeństwo, za świątecznymi wystawami w sklepach, za parkiem w którym zawsze można było podziwiać piękno przyrody w mieście, za spokojnym osiedlem na którym mieszkałam. Za codziennością. Wiedziałam jednak, że to już będą jedynie odległe marzenia zasłonięte mgłą Tego Świata.
- Oczywiście, oczywiście-wymamrotał George zza biurka przewracając kartki w jakimś segregatorze.- Masz jeszcze naszyjnik?- przeniósł wzrok znad okularów na mnie. Ujęłam w palce kryształ.- W takim razie nie widzę przeszkód.
- Lily, co ujrzałaś że to...doprowadziło Cię do takiego stanu?- zwrócił się do mnie ze zmarszczonymi brwiami i zaciekawionym spojrzeniem. Wbiłam się mocniej w fotel, czując narastającą gulę w gardle. Na wspomnienie o Aniele oczy automatycznie zachodziły mi łzami. George widząc co się ze mną dzieje dodał uspokajająco: - Nie denerwuj się, Lily. Jak nie chcesz to nie mów.
- To jej umysł, Merg- powiedział surowo Brace. Czyli że George miał na nazwisko Merg? George Merg, ciekawie.- Nikt nie powinien mieć do niego dostępu, z wyjątkiem jej. Ale odkąd pamiętam zawsze ciekawiły Cię te tajniki, prawda?
Zaskoczył mnie sarkazm w jego głosie i wściekłe spojrzenie Georga. Starszy mężczyzna wyprostował się, zaszczycając mnie jedynie krótkim spojrzeniem.
- Tak, tak- mruknął w roztargnieniu. Posłałam Brace'owi pytające spojrzenie ale nic mi nie odpowiedział. Westchnęłam cicho.
- Możemy iść? Chciałabym pojechać do Londynu- westchnęłam cicho.
Dłuższy pobyt w domu sprawiał że tęskniłam za tętniącymi życiem ulicami Londynu, dźwiękiem klaksonu na Abbey Road kiedy ktoś wymuszał pierwszeństwo, za świątecznymi wystawami w sklepach, za parkiem w którym zawsze można było podziwiać piękno przyrody w mieście, za spokojnym osiedlem na którym mieszkałam. Za codziennością. Wiedziałam jednak, że to już będą jedynie odległe marzenia zasłonięte mgłą Tego Świata.
- Oczywiście, oczywiście-wymamrotał George zza biurka przewracając kartki w jakimś segregatorze.- Masz jeszcze naszyjnik?- przeniósł wzrok znad okularów na mnie. Ujęłam w palce kryształ.- W takim razie nie widzę przeszkód.
***
Wraz z Andym i Harrym przepychaliśmy się przez tłum panujący na ulicach. Charakterystyczny zapach piekarni "Cookies" unosił się w powietrzu, drzewka przy ulicach były ustrojone różnymi światełkami głównie w odcieniu bieli które wyraziście odznaczały się na tle szarego nieba. Brudny śnieg gromadził się w małych zaspach na chodnikach a na ulicach panowała jedna wielka chlapa. Spojrzałam z powątpieniem na swoje tenisówki, czułam już że skarpetki mam mokre, ale jakoś wcześniej nie było okazji kupić jakiś porządniejszych butów na taką pogodę. Wisiorek miałam ukryty za grubym, bordowym szalem który podarowała mi Alice przed wyjazdem, podobnie jak płaszcz koloru karmelu. Byłam jej wdzięczna zwłaszcza gdy pogoda niezbyt sprzyjała temu, abym mogła założyć swoją kurtkę.
- Którego dzisiaj mamy?- zapytał Andy, kątem oka spoglądając na sklep z porcelaną, ustrojony- jak większość sklepów- na świąteczny klimat.
- 15 Grudnia, czemu pytasz?- odpowiedziałam, szerokim krokiem omijając kałużę gromadzącą się na środku chodnika.
- Lily, za 9 dni mamy Wigilię- mruknął Harry, mrużąc oczy w blasku świateł taksówek i samochodów.
Prawie zapomniałam o zbliżających się świętach. Chociaż nigdy ich nie obchodziłam, zazwyczaj siedziałam 24 Grudnia w swoim pokoju, tradycyjnie przy oknie, wpatrując się w biały puch za oknem. Nie składałam nikomu życzeń, ba, nie miałam nawet komu. Ten dzień powinno się spędzić z rodziną. Ironia losu.
- Ach tak- westchnęłam bez cienia podekscytowania. Może tegoroczne święta spędzone w Domu będą inne? Bardziej wyjątkowe?
Skręciliśmy w prawo, kierując się na wschód. Tutaj ulice były spokojniejsze, jakiś Pan z psem ominął nas, krzycząc głośne: Wesołych Świąt, Miłego Wieczoru! po czym posłał nam najbardziej szczery i dobry uśmiech jaki w życiu widziałam. Był ubrany jedynie w stary, siwy płaszcz który gdzieniegdzie miał łatki oraz był postrzępiony. Miał na sobie za krótkie spodnie i jakieś brązowe buty z mokrymi czubkami a na głowie nosił beret koloru płaszczu, w czerwono-czarną kratę. Na jego widok serce ścisnęło mi się z żalu.
W takich momentach powinniśmy nauczyć się doceniać to, co się ma. Widok tego mężczyzny; pomimo tego że nie należał do najbogatszych, potrafił cieszyć się tym pięknym dniem i doceniać to, co dał mu Pan Bóg. Pewnie w domu czekała na niego żona, dzieci, ba! Może nawet i wnuki. To, że otrzymał ten dzień, czyniło go najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Każda sekunda, minuta, godzina, były dla niego darem od Boga, to, że mógł go przeżyć. Poczułam że oczy zachodzą mi łzami kiedy odwróciłam głowę w jego stronę, skinął głową zdejmując z niej beret na powitanie jakiejś kobiecie ubranej w futro z czerwonymi rękawiczkami. Również życzył jej miłego wieczoru i wesołych świąt.
- Tak sobie myślę, że powinniśmy skoczyć coś zjeść. Znam niezłą knajpkę tu za rogiem- zaproponował Andy. Pokiwaliśmy z Harrym głowami i ruszyliśmy za blondynem.
Knajpką okazał się być bar z przytulnymi czerwonymi firankami wiszącymi w oknach oraz światełkami które je oplatały niczym węże. Wślizgnęliśmy się do środka, zajmując miejsce w najbardziej oddalonym miejscu, w kącie sali. Harry pomógł mi zdjąć płaszcz i usiadł naprzeciwko mnie a Andy poszedł zamówić trzy razy spaghetti i po herbacie. Rozejrzałam się po barze; nie był zbytnio zatłoczony, może co najmniej dziesięć osób zajmowało stoliki. Ściany miały kolor szafiru oraz jadowitej zieleni, na blacie przy barze były porozrzucane ulotki oraz stały jakieś kwiatki. Kilka obrazów wisiało na przeciwległej ścianie nad parą która jadła pizzę. Nie odzywaliśmy się z Harrym przez dłuższą chwilę, ciągle nie wyjaśnił mi swojego zachowania.
- Nie lubię jak jesteś taka obojętna.
Wzruszyłam ramionami, unikając jego wzroku. Odezwał się ten, co najbardziej się wszystkim przejmuje.
- Załapałam to od Ciebie- rzuciłam zgryźliwie, patrząc na niego z lekką złością która powoli się we mnie kiełkowała. Na moje stwierdzenie wywrócił tylko zniecierpliwiony oczami, zakładając ręce na piersi.
- Błąd. Ja jestem obojętny na wszystko co mnie otacza, ale nie na Ciebie -pochylił się w moją stronę.- A ty wręcz przeciwnie. Jesteś obojętna tylko w stosunku do mnie.
- Liczysz na to, że po tym co odstawiłeś wcześniej będę dla Ciebie potulna jak baranek? Harry, jesteś jedną wielką zagadką a ja nie mogę Cię rozgryźć. To naprawdę frustrujące - syknęłam cicho w jego stronę, opierając ręce na stole. Przez dłuższy moment patrzyliśmy sobie w oczy; ja ze złością a on z zamyśleniem. Żadne z nas już nic więcej nie powiedziało do czasu aż wrócił Andy niosąc kubki z herbatą.
- Proszę- uśmiechnął się do mnie, stawiając przede mną gorący napój. Podziękowałam grzecznie oplatając palce wokół kubka. Były zmarznięte na kość, bo zapomniałam rękawiczek, a herbata przyjemnie je ogrzewała.- Wyglądasz jakbyś miała za chwilę wybuchnąć. Coś się stało?
- Nie, skądże- zaprotestowałam szybko.- To od zimna.
- Dobrze dziś Ci poszło, ale nadal jestem ciekawy co takiego ujrzałaś że doprowadziło Cię to do łez, White- odparł luźno Harry. Pierwszy raz odezwał się do mnie po nazwisku na co nieprzyjemnie się wzdrygnęłam. Miałam ochotę wylać mu tę herbatę za koszulkę.
Ze mną nie wygra.
- To mój umysł. Nikt nie powinien mieć do niego wstępu, z wyjątkiem mnie - powiedziałam słodkim głosem, cytując Brace'a. Skrzywił się kiedy to usłyszał.
- Okej...- brwi Andy'ego uniosły się w wyrazie zaskoczenia nie wiedząc o co naszej dwójce chodzi. Spojrzał z powątpieniem na Harry'ego a później przeniósł wzrok na mnie. Mrugnęłam do niego porozumiewawczo na co jego kąciki ust lekko drgnęły. Po chwili podeszła do nas kelnerka; miała na sobie obcisłe, czarne spodnie i krótką, sięgającą do pępka białą koszulkę. Postawiła przed nami spaghetti i zauważyłam że posyła Harry'emu spojrzenie. Oblizał wargi i grzecznie podziękował.
A więc chce grać.
Nawinęłam makaron z sosem na widelec i wzięłam go do ust. Danie smakowało całkiem dobrze.
- Niezły teledysk- stwierdził blondyn, patrząc na duży, plazmowy telewizor wiszący na ścianie. Leciała akurat piosenka Jackona.
- Michael Jackson, "Who Is It"- wyjaśniłam.- Uwielbiam. Jest również jeszcze wiele, wiele innych.
- Nie wiedziałem, że go słuchasz.
- Zazwyczaj ludzie nie interesują się tym, jakiej muzyki słucham. Ale trudno. Legenda pozostanie legendą.
Pokiwał twierdząco głową. Telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wyjęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam tego numeru, przesunęłam palcem po wyświetlaczy w geście odebrania.
- Lily- po drugiej stronie słuchawki zabrzmiał spanikowany głos Alice. Serce boleśnie załomotało o moją klatkę piersiową.- Macie szybko wracać do domu. Brace powiedział że demony III i IV stopnia pojawiły się w Londynie.
Poczułam jak lekko kręci mi się w głowie wiedziałam że naszyjnik który podarowała mi Alice nie dawał przed nimi ochrony.
- Postaramy się wrócić jak najszybciej- wydusiłam z siebie, wstając gwałtownie z miejsca.
- W razie czego...- przerwała na moment, aby wziąć głęboki oddech.- Dałam Andy'emu na wszelki wypadek miecz. Ma go schowanego, bo poprosiłam go o to. Tak na wszelki wypadek.
Spojrzałam na blondyna który zdezorientowany tak jak Harry wpatrywał się we mnie. Kiwnęłam głową.
- Dobrze. Do zobaczenia, Alice.
- Uważajcie na siebie.
Później rozniósł się tylko dźwięk sygnału.
A więc chce grać.
Nawinęłam makaron z sosem na widelec i wzięłam go do ust. Danie smakowało całkiem dobrze.
- Niezły teledysk- stwierdził blondyn, patrząc na duży, plazmowy telewizor wiszący na ścianie. Leciała akurat piosenka Jackona.
- Michael Jackson, "Who Is It"- wyjaśniłam.- Uwielbiam. Jest również jeszcze wiele, wiele innych.
- Nie wiedziałem, że go słuchasz.
- Zazwyczaj ludzie nie interesują się tym, jakiej muzyki słucham. Ale trudno. Legenda pozostanie legendą.
Pokiwał twierdząco głową. Telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wyjęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam tego numeru, przesunęłam palcem po wyświetlaczy w geście odebrania.
- Lily- po drugiej stronie słuchawki zabrzmiał spanikowany głos Alice. Serce boleśnie załomotało o moją klatkę piersiową.- Macie szybko wracać do domu. Brace powiedział że demony III i IV stopnia pojawiły się w Londynie.
Poczułam jak lekko kręci mi się w głowie wiedziałam że naszyjnik który podarowała mi Alice nie dawał przed nimi ochrony.
- Postaramy się wrócić jak najszybciej- wydusiłam z siebie, wstając gwałtownie z miejsca.
- W razie czego...- przerwała na moment, aby wziąć głęboki oddech.- Dałam Andy'emu na wszelki wypadek miecz. Ma go schowanego, bo poprosiłam go o to. Tak na wszelki wypadek.
Spojrzałam na blondyna który zdezorientowany tak jak Harry wpatrywał się we mnie. Kiwnęłam głową.
- Dobrze. Do zobaczenia, Alice.
- Uważajcie na siebie.
Później rozniósł się tylko dźwięk sygnału.
***
- Jak to, do jasnej cholery?!- pytał zdenerwowany Harry kiedy szybkim krokiem przemierzaliśmy ulice. W środku cała byłam zdenerwowana, co chwila spoglądałam w najciemniejsze miejsca, aby upewnić się czy nic tam nie czyha. Zastanawiałam się jakim sposobem demony się tu znalazły, a gdy tylko o nich pomyślałam, natychmiast robiło mi się słabo a nogi miałam jak z waty. Strach wypełniał każdą komórkę mojego ciała, ale sama się dziwiłam że potrafię jeszcze trzeźwo myśleć.
Oto reakcja Harry'ego na moje słowa.
- Nie wiem, Alice mi tylko powiedziała że mamy jak najszybciej wracać. Andy, daj mi ten miecz- wyciągnęłam w jego stronę rękę. Rozejrzał się niepewny, ale po chwili z kieszeni wyjął samą rękojeść. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Patrz- powiedział i ścisnął ją mocniej. Po chwili wysunęło się z niej ostrze a światło latarni odbiło się od niego, padając na moją twarz.
- Niezły patent.
- Prawda. Trzymaj, Alice powiedziała że ty będziesz wiedziała jak się nim obsługiwać.
- Nigdy nie miałam w dłoni żadnej broni- zaprotestowałam gwałtownie. Wzięłam niepewnie od niego miecz i obejrzałam go dokładnie. Ach, jaka szkoda że to nie Miecz Anioła.
Tłum już się zmniejszył, większość ludzi to jedynie starsze Panie wychodzące na wieczorny spacer albo nastolatkowie którzy postanowili się wyrwać. Dziękowałam Bogu za to, że nikt nie ucierpi.
Skręciliśmy tym razem w lewo, kierując się na północ.Moje zdenerwowanie rosło z każdą chwilą kiedy przemierzaliśmy ciemne uliczki pozbawione świateł.
Zimny wiatr rozwiał moje długie, brązowe włosy.
- Chłopcy, nie podoba mi się to- zadrżałam, niepewnie ściskając mocniej miecz w dłoni.
- Mi też- mruknął Andy rozglądając się dookoła. Jego wzrok zatrzymał się na ścianie.- Zaczekajcie...
Zatrzymaliśmy się pod żądaniem blondyna. Nadal wpatrywał się w ścianę, spróbowałam coś dostrzec ale nic. Zwykły mur.
I nagle jak na zawołanie rozległ się potężny ryk.
- Uciekamy.
Zimny wiatr rozwiał moje długie, brązowe włosy.
- Chłopcy, nie podoba mi się to- zadrżałam, niepewnie ściskając mocniej miecz w dłoni.
- Mi też- mruknął Andy rozglądając się dookoła. Jego wzrok zatrzymał się na ścianie.- Zaczekajcie...
Zatrzymaliśmy się pod żądaniem blondyna. Nadal wpatrywał się w ścianę, spróbowałam coś dostrzec ale nic. Zwykły mur.
I nagle jak na zawołanie rozległ się potężny ryk.
- Uciekamy.
_____
To tyle z mojej strony.